"The Virgin Suicides" (tytuł beznadziejnie przetłumaczony w Polsce) jest debiutem reżyserskim córki Francisa Forda Coppoli, autora takich klasyków jak trylogia "Ojca chrzestnego", "Czas Apokalipsy" oraz "Dracula". Talent dziewczyny poznałem już wcześniej dzięki świetnemu "Między słowami" (8+/10). Jej pierwsze dzieło opowiada o pięciu dziewczynach, które popełniają samobójstwo. Przez cały film obserwujemy wydarzenia, które dzieją się w domu państwa Lisbon od śmierci najmłodszej z dziewczynek, aż po zbiorowe samobójstwo pozostałych córek. Co ciekawe, reżyserka nie podaje powodów (a przynajmniej nie wprost) dzięki którym to się stało, a raczej, podobnie jak w "American Beauty", ukazuje hipokryzję amerykańskich rodzin, destrukcyjną miłość oraz uwięzienie we własnej nieudolności. Historia jest podobnie poprowadzona jak w "Między słowami", toczy się raczej powolnym torem i ukazuje tę samą intymność. Podobnie jak przy prawdziwych samobójstwach możemy się tylko zastanawiać dlaczego dziewczyny wybrały śmierć. Niestety, mimo świetnej historii, brakowało mi w scenariuszu miejsca na więcej postaci. Niby skupia się on na pięciu siostrach, ale tak właściwie poznajemy głębiej tylko Lux (świetna rola Kirsten Dunst, szkoda, że marnuje się w Spidermanach i innych romantycznych pierdołach), swoją drogą strasznie ładną dziewczynę, no i Cecilię na początku. Reszta jest tylko tłem, przez co nawet nie możemy zapamiętać ich imion. Podobnie jest z męskimi postaciami, właściwie reżyserka pozwala nam tylko utożsamić się z Tripem (dobra rola Josha Hartnetta). Klimat buduje świetny soundtrack znanych utworów z lat 90-tych (mimo, że akcja dzieje się w latach 70-tych), idealne pasujących do opowiedzianej historii. Zdjęcia na poprawnym poziomie. Cóż, mimo zbyt małej ilości wyrazistych postaci, jest to naprawdę dobry i cholernie prawdziwy film, który każdy powinien obejrzeć. Bo szczerze mówiąc, chyba każdy z nas powinien skądś znać takie postaci jak siostry Lisbon. 8/10