Powers Boothe jako specjalista od wspinaczki, który dostaje zlecenie wykradzenia jaj ginącego gatunku orła z prywatnej wyspy. Wyspa nalezy do Rutgera Hauera, mozna więc ufać, że będzie ciekawie. Mnie jednak "A Breed Apart" zbił nieco z tropu. Spodziewałem się thrillera, tymczasem dostałem niby-dramat z elementami kina akcji i... buddy movie. Choć teoretycznie rzecz jest na serio, to nie byłem w stanie tak jej potraktować - na kilometr zalatuje od obrazu Phillipe Mory kinem klasy B, a kicz niektórych scen jest wręcz rozbrajający (patrz: scena erotyczna pomiędzy Hauerem i Turner, która nosi wszelkie znamiona parodii). Im dalej, tym bardziej jasne staje się, że twórcy nie za bardzo wiedzieli, czym film ma być (czemu na przykład miał służyć watęk p.t. weteran z Wietnamu i jego demony?). Co gorsza, nie przeszkodziło mi to w czerpaniu z niego przyjemności. Już sama obsada to "miód" na me serce, a i klimat całej opowieści jest bardzo przyjemny. Z kolei finałowy happy end to już jakaś skończona farsa - czy naprawdę scenarzysta miał to na myśli? Ogółem: głupie, ale posiada swój urok.